Ślub Gabrieli i Adama odbył się 6 sierpnia – tej daty nigdy nie zapomnę. A to głownie dlatego że to dzień moich urodzin.
Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się tego dnia być tak daleko od domu, od rodziny. Cała uroczystość odbywała się we Wrocławiu, a dokładnie we wiosce za miastem o nazwie Ligota Piękna. Najbardziej obawiałam się samego dojazdu na miejsce gdyż sama nie podróżuję samochodem na takie długie trasy..
Po tym wyczynie stwierdziłam że dojadę już wszędzie.
Tradycyjnie rozpoczęliśmy od przygotowań u Pani Młodej w domu. Na miejscu było chyba około 15 osób, które pomagały, doglądały, dokazywały i rozśmieszały towarzystwo. Podczas malowania, układania fryzury, ubierania Pary Młodej oraz Błogosławieństwa czas zleciał tak szybko że przed wyjazdem do kościoła był jeszcze czas na wypicie uroczystego szampana i zjedzenie pizzy.
Tak dokładnie, jedliśmy pizzę.. wszyscy byli już tak głodni że obawiali się chóralnego burczenia w brzuchu na mszy świętej.
To wspaniałe wesele miało dla mnie kilka niespodzianek..
Na początek wraz z Panem Młodym pojawiła się orkiestra która przygrywała wesoło podczas wychodzenia z domu. Na wioskach to podobno zupełnie normalne.
U nas na śląsku tradycją jest rzucanie kieliszkami od szampana po uroczystym wejściu na salę, tutaj z kolei Młodzi rzucali kieliszkami po „wodzie” podczas powitania chlebem i solą. Nie ukrywam że byłam bardzo zdziwiona tą sytuacją.
Kolejną niespodzianką było podanie tradycyjnych dla nas „gołąbków” jako jeden z ciepłych posiłków całego dnia. U nas jest to danie jak każde inne a tam coś specjalnego na takie uroczystości. I nie zaprzeczę, były specjalne, tak smakowite że mogła bym nic więcej tam nie zjeść.
Całe wesele było bardzo uroczyste, Para Młoda przesympatyczna a towarzystwo bardzo wesołe. Ten dzień, uważam za bardzo pozytywny, spędzony w bardzo miłym gronie. Na szczęście to nie koniec mojego spotkania z tą Parą. Przed nami jeszcze cały dzień plenerowy w bardzo tajemniczym miejscu.. Zapraszam więc do dalszej części mojego bloga